Dodano: 14.08.2018, Kategorie: Rozmowy, Weterynarz za granicą
VetAway, czyli nasza podróż na praktyki do Afryki
Rozmowa z przebojowymi, pełnymi werwy studentkami weterynarii, uczestniczkami projektu VetAway – Na Praktyki Do Afryki, dzięki któremu mogły spełnić swoje marzenia o leczeniu dzikich afrykańskich zwierząt w Shamwari Game Reserve w RPA.
Co skłoniło Was do wzięcia udziału w projekcie?
Zuzanna Kołkowska: Od dziecka marzyłam o pracy z dzikimi zwierzętami w Afryce. W końcu zdecydowałam, że nadszedł ten czas, żeby coś zrobić w tym kierunku, pojechać, zobaczyć jak tam jest, nabyć nowych umiejętności i zdecydować, czy to jest właśnie „to”.
Daria Michałkowska: Od liceum interesowałam się dzikimi zwierzętami, a przede wszystkim dużymi kotami. Ta pasja spowodowała, że w mojej głowie pojawił się pomysł praktyk weterynaryjnych z tymi zwierzętami. Stwierdziłam, że projekt VetAway – Na Praktyki Do Afryki jest idealny, aby spełnić moje marzenie.
Ewa Dąbrowska: Na informację o planowanym wyjeździe na praktyki do Shamwari trafiłam przez przypadek i postanowiłam, że nie zmarnuję takiej okazji. Nie długo po tym miałam możliwość uczestniczenia w wykładzie prowadzonym przez Kasię i zapałałam jeszcze większym entuzjazmem do wyjazdu. Nie załapałam się do pierwszej dziesiątki, byłam na liście rezerwowej. W grudniu dostałam informację, że jednak się udało! Był to swego rodzaju prezent mikołajkowy ;). Przygotowania zaczęły się na długo przed samym wyjazdem. Szczepienia, bilety, ubrania.
Agata Strzałkowska: Chciałam wziąć udział w projekcie przygotowanym przez VetAway żeby poszerzyć swoją wiedzę na temat dobrostanu czy hodowli oraz nabyć umiejętności związane przede wszystkim z dzikimi zwierzętami poznając nowe osoby zainteresowane tą samą tematyką.
Marta Żygowska: Zdecydowałam się na wzięcie udziału w projekcie, ze względu na pojawiającą się możliwość spełnienia mojego marzenia w imię zasady ,,jak nie teraz, to kiedy”.
Sonia Zaleska: Afryka to zawsze było moje marzenie. Szukałam czegoś na własną rękę i trafiłam na informację o Shamwari, potem dowiedziałam się, że Kasia organizuje wyjazd w to miejsce i dalej samo poszło.
Kasia Wolna: Na pierwszym miejscu ogromna miłość do dzikich zwierząt, które już od wczesnego dzieciństwa wydawały mi się pięknymi i niesamowitymi istotami. Duży wpływ miały także spotkania z Kasią Kołodziejczyk w Południku Zero, na których opowiadała jak wyglądają praktyki na końcu świata. Uświadomiła mi, że na pozór nieosiągalne marzenie może się spełnić.
Co było największym wyzwaniem podczas przygotowań?
Zuzanna Kołkowska: Niestety, ale zdecydowanie największym wyzwaniem są pieniądze. Będąc jeszcze studentem ciężko na własną rękę wygospodarować potrzebną na wyjazd kwotę.
Monika Grzesik: Przygotowanie do wyjazdu nie stanowiło dla mnie większego wyzwania myślę, że było tak w dużej mierze dzięki Kasi, która dokładnie wyjaśniła nam jakich ubrań będziemy potrzebować na miejscu, jakich warunków i temperatury się spodziewać.
Agata Strzałkowska: Największym wyzwaniem podczas organizacji całego wyjazdu było przygotowanie techniczne, dogranie terminów szczepień i lotów tak, aby było to dla nas jak najkorzystniejsze.
Marta Żygowska: Największym wyzwaniem w czasie przygotowań było zebranie funduszy na sfinansowanie wyjazdu oraz dotarcie do informacji o bezpiecznych sposobach wysyłania dużych kwot pieniędzy, a do tego w odpowiedniej walucie – randach, których większość banków nie obsługuje lub nalicza za przewalutowania ogromne opłaty.
Karolina Ziomek: Największym wyzwaniem podczas przygotowań była nauka medycznego, angielskiego słownictwa, a po przylocie do RPA przełamanie wstydu w posługiwaniu się nim. Przez kilka pierwszych dni naprawdę ciężko było zrozumieć akcent, czy potoczne słowa, których nie uczyli nas w szkole, ale z każdym dniem było łatwiej i bariera językowa znikała. Drugim wyzwaniem okazało się zapakowanie wszystkich niezbędnych rzeczy: na skwar, na deszcz, akcesoria medyczne oraz zmieszczenie ich w walizce o określonym limicie wagowym.
Sonia Zaleska: Największym wyzwaniem dla mnie było chyba pokonanie własnych lęków. Strasznie się bałam, że sobie nie poradzę sama na drugim końcu świata. Bałam się też, że nie poradzę sobie językowo, a na miejscu okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam.
Co na miejscu najbardziej Was zaskoczyło?
Zuzanna Kołkowska: Otwarte i bardzo przyjacielskie nastawienie załogi Shamwari. Nie spodziewałam się, że wszyscy tam, na miejscu, tak otwarcie podejdą do naszej chęci zdobywania wiedzy. Mogłyśmy zapytać wszystkich o wszystko, były okazje do przedyskutowania dosłownie każdego tematu tak, żeby w pełni zrozumieć nawet najbardziej kontrowersyjne aspekty sytuacji dzikich zwierząt w Afryce.
Monika Grzesik: Mnie zaskoczyło najbardziej to, że mieszkałyśmy dosłownie w centrum rezerwatu…centrum buszu, a nasz domek otoczony był wyłącznie niezbyt wysokim ogrodzeniem pod napięciem, za którym toczyło się życie zwierząt. Przy popołudniowej kawie, za płotem, można było dostrzec spacerujące żyrafy czy zebry, przebiegające pawiany i impale. Codziennie rano, aby dojechać do miejsca, w którym spotykałyśmy się z Johanem, lekarzem weterynarii , który przydzielał nam zadania, musiałyśmy przebyć około czterdziestominutową drogę przez rezerwat.
Ewa Dąbrowska: Podróż była długa, a po dotarciu na miejsce okazało się, że w Afryce wcale nie jest tak ciepło jakby mogło się wydawać. Na szczęście uprzedzono nas o tym.
Agata Strzałkowska: Co do największej niespodzianki jaka mnie spotkała podczas tego wyjazdu to otwartość tamtejszych pracowników, chęć nauczenia nas i pokazania nam jak najwięcej się da. Zaskoczył mnie również ogrom powierzchni Shamwari, ilość zwierząt oraz to, że żyją zgodnie z naturą, mimo, że nadal są w rezerwacie.
Sonia Zaleska: Najbardziej zaskoczyło mnie to, że faktycznie byłyśmy we wszystko włączone. To nie wyglądało na zasadzie, że: „o tutaj widzicie lwa, ale nie możecie nic zrobić”, wręcz przeciwnie, jak ktoś stał z tyłu to wołali, żeby podszedł i pomógł, i co najważniejsze każdy zawsze miał dla nas czas. Nigdy nie było sytuacji, że nie wiedziałam co robimy i co się dzieje. Za każdym razem ktoś nam wszystko dokładnie tłumaczył. Potrafili nawet przerwać akcje tylko po to żebyśmy wiedziały co się dzieje i dlaczego akurat tak robimy.
Jakbyście mogły opisać przykładowy dzień podczas praktyk?
Zuzanna Kołkowska: Hmm… Każdy dzień był zupełnie inny, ale najczęściej wyglądało to tak, że wyruszałyśmy rano do Wildlife Centre, tam dowiadywałyśmy się jakie zajęcia na nas czekają np. transport zwierząt, co wiązało się z ich znalezieniem w rezerwacie, immobilizacją za pomocą broni Palmera, załadunkiem, asystą przy transporcie i rozładunkiem. Kiedy praca była wykonana zawsze znalazł się czas, aby wszystko omówić, aby dokładnie zrozumieć po co robimy właśnie to i właśnie tak. Później zwykle czekało nas kolejne zadanie np. sekcja słoniątka, również z omówieniem. Każdego dnia wracałyśmy zmęczone ogromem wrażeń. Trzeba też dodać, że każdy przejazd po rezerwacie był niezwykle pouczający. Oprócz możliwości zobaczenia dzikich zwierząt w naturalnym środowisku dowiadywałyśmy się wielu ciekawostek o lokalnej florze i faunie obserwując jak to wszystko razem funkcjonuje „w terenie”.
Monika Grzesik: Pobudka około siódmej rano. O ósmej przychodziła po nas ranger’ka Cindy, która była naszą opiekunką i kierowcą samochodu, którym poruszałyśmy się po rezerwacie. Wyruszałyśmy w około czterdziestominutową drogę do Wildlife Center. Tam czekał na nas doktor Johan, który prowadził wykłady na temat czynności, które będziemy wykonywać danego dnia. Zazwyczaj, najpierw objaśniał nam krótko na czym polega nasze dzisiejsze zadanie po czym wspólnie jechaliśmy w daną część rezerwatu, aby je wykonać. Przykładowo było to pobranie próbek i oznakowanie młodego nosorożca. Potem wracałyśmy do Wildlife Center żeby przedyskutować to, co się wydarzyło. Był czas na pytania i wymianę zdań. Następnie jadłyśmy lunch i wykonywałyśmy kolejne zadanie, np. sekcja impali lub prowadzony był wykład na temat funkcjonowania rezerwatu, ochrony dzikich zwierząt czy kłusownictwa. Około szesnastej wracałyśmy do naszego do domku, po drodze wykonując tzw. game drive czyli jazdę po rezerwacie w poszukiwaniu zwierząt. Po siedemnstej serwowano nam kolację, a po niej był już czas wolny.
Ewa Dąbrowska: W Shamwari wszystko dzieje się na bieżąco, plan często ulega zmianie ze względu na to, że wielu rzeczy nie da się przewidzieć i wiele zależy od pogody. My pomagałyśmy głównie przy przewożeniu zwierząt w inne części rezerwatu lub przy ich znakowaniu. Miałyśmy także niepowtarzalną okazję uczestnictwa w tzw. mass capture, czyli zaganianiu zwierząt przy użyciu dużych kotar. W ramach wolnego czasu jeździłyśmy z naszą przewodniczką po rezerwacie tropiąc zwierzęta. To niezwykłe zobaczyć je na wolności, gdzie chodzą swoimi ścieżkami i mogą zachowywać się naturalnie (w odróżnieniu od tych w ZOO). Najważniejsze jest jednak to, że nauczyły się one koegzystować z ludźmi. Przyzwyczaiły się do jeżdżących po tym terenie samochodów, a my nie musiałyśmy się zatrzymywać, aby zwierzak mógł przejść przez drogę. Dzięki naszej przewodniczce dowiedziałyśmy się również wielu ciekawostek na temat afrykańskiej fauny, jak i flory.
Agata Strzałkowska: Przykładowy dzień praktyk? Jedna wielka niewiadoma, czyli coś co lekarz weterynarii ma na co dzień 🙂 Taka praca to raczej powołanie. Początek każdego dnia wyglądał tak, że nie wiedziałam czy zobaczę dzisiaj za oknem: żyrafę, zebrę, małpę, a może geparda? Po śniadaniu i kawce wyruszałyśmy przez rezerwat do Wildlife Center, gdzie w zależności od dnia dostawałyśmy wytyczne odnośnie tego co robimy, np.: rozdzielaliśmy karmę dla tamtejszych psów i kotów, aby na następny dzień dostarczyć ją właścicielom zwierząt podczas szczepień na wściekliznę, robiliśmy sekcję, badania parazytologiczne…
Sonia Zaleska: Chyba nie było dwóch takich samych dni. Każdy kolejny był zaskoczeniem i nowym wyzwaniem. Codziennie rano, chwilę po siódmej było śniadanie, potem zabierałyśmy jedzenie na lunch i jechałyśmy spotkać się z weterynarzem. Czasem w biurze, czasem już w plenerze i wtedy dowiadywałyśmy się jaki jest plan na dziś. Chwilami było trochę czasu na spokojne zjedzenie lunchu, innym razem miałyśmy go zbyt mało, ponieważ trzeba było gdzieś jechać. Każdy dzień kończył się pyszną, ciepłą kolacją.
Kasia Wolna: Zwykle zaczynałyśmy od czterdziestominutowej podróży na drugą stronę rezerwatu, gdzie spotykałyśmy się z lekarzem weterynarii. Na spotkaniu dowiadywałyśmy się co zostało zaplanowane na dany dzień np. transport antylop szablorogich, ćwiczenie strzelania z broni Palmera. Oczywiście to co robiliśmy było dostosowywane do tego co było danego dnia potrzebne. Poza pracą ze zwierzętami, miałyśmy wykłady dotyczące działania całego rezerwatu oraz centrum rehabilitacji zwierząt, które się w nim znajduje. Po intensywnym dniu pracy wracałyśmy, aby naładować baterie na kolejny dzień.
Co było dla Was najtrudniejsze?
Monika Grzesik: Chyba najtrudniejszym doświadczeniem był dzień w Patterson, w którym wykonywałyśmy szczepienia, odrobaczanie i dawałyśmy karmę psom należącym do jego mieszkańców. Było to zetknięcie z zupełnie inną kulturą, innym postrzeganiem i traktowaniem zwierząt oraz standardem życia miejscowej ludności. Poza tym początkowo panowało duże zamieszanie, nie wszyscy mieszkańcy mówili w języku angielskim i każda z nas musiała radzić sobie sama z danym ,,pacjentem”, ale dzięki wcześniejszym relacjom Kasi na ten temat wiedziałyśmy co nas czeka, a to znacznie ułatwiało zachowanie zimnej krwi i akceptację sytuacji, w której się znalazłyśmy. Mimo wszystko wspominam ten dzień bardzo pozytywnie, a także ludzi którzy przyszli wtedy ze swoimi zwierzakami.
Ewa Dąbrowska: Fajną inicjatywą było szczepienie tamtejszych psów oraz kotów. Dzięki sponsorom udało się choć troszkę poprawić standard ich życia przez zapewnienie środków przeciwko pasożytom wewnętrznym i zewnętrznym oraz przekazaniu karmy i akcesoriów. Nasi pacjenci byli bardzo dzielni i obyło się bez pogryzień.
Agata Strzałkowska: Co było najtrudniejsze? Było coś takiego? Hahah może czasami zrozumienie Johana i zrobienie samemu wkłucia dożylnego.
Sonia Zaleska: Najtrudniejsze dla mnie było, tak jak już pisałam wcześniej, przełamanie swoich lęków i bariery językowej, ale teraz mam cały czas kontakt z niektórymi osobami z kursu, a mój angielski jest o niebo lepszy! Ciężko też było założyć na siebie tyle warstw ubrań żeby nie zmarznąć.
Co wykorzystacie w swojej codziennej praktyce?
Zuzanna Kołkowska: Na pewno wyniosłam z Shamwari ogromną dawkę wiedzy, którą warto w przystępny sposób przekazać innym i to chciałabym zrobić. Myślę, że wiele osób w Polsce nie jest świadomych, że problem kłusownictwa jest realny i że nawet z Polski możemy pomagać w naprawie tej sytuacji.
Agata Strzałkowska: Z tego wyjazdu przywiozłam całą książkę wiedzy na temat pomocy zwierzętom egzotycznym, ale nie tylko, ponieważ niektóre zwierzęta tam są przecież takie jak tutejsze, tylko większe. W praktyce z pewnością wykorzystam sposób zaganiania zwierząt tzw. Mass Capture.
Marta Żygowska: W codziennej pracy z pewnością wykorzystam świadomość dobrej praktyki weterynaryjnej przy pracy ze zwierzętami wolno żyjącymi. Oznacza to odnalezienie równowagi w działaniach człowieka na rzecz dzikich zwierząt i akceptację momentu, w którym ingerować nie należy. Przyroda rządzi się swoimi prawami i musimy to uszanować pomimo wszelkich chęci, aby jej „pomóc”.
Sonia Zaleska: Jeśli kiedykolwiek będę pracować znów z takimi zwierzętami to posiadam ogrom wiedzy na temat łapania i znieczulania czyli coś czego na studiach pewnie bym się nie dowiedziała. Jeśli chodzi o praktykę z małymi zwierzętami to chyba pewność siebie i wiedzę, że nie wszystkim można pomóc, ale trzeba zrobić co w naszej mocy i nie bać się podejmowania decyzji, to Johan podkreślał nam prawie codziennie i to zostało mi to w głowie. Po dniu spędzonym z Megan dużo lepiej idą mi również wkłucia dożylne.
Za czym będziecie tęsknić?
Zuzanna Kołkowska: Za wszystkim! Definitywnie kolejnym celem będzie dla mnie powrót tam ?
Monika Grzesik: Będę bardzo tęsknić za spokojem panującym w rezerwacie oraz rozpościerającą się przestrzenią, a także za zespołem pracującym w rezerwacie. Byli to weseli, chętni do dzielenia się swoją wiedzą ludzie.
Ewa Dąbrowska: Na pewno będę tęsknić za naturą (można tam było naprawdę wypocząć od zgiełku miasta), za obserwacją zwierząt, które są niezwykle ciekawe (takie kino na żywo), za całą ekipą, która przywitała nas bardzo ciepło i przekazała nam ogromną ilość wiedzy. Korzystając z okazji chciałabym podziękować wszystkim, który trzymali za mnie kciuki i wspierali podczas samych przygotowań do wyprawy oraz moim rodzicom – jesteście najlepsi na świecie!
Agata Strzałkowska: Lepszym pytaniem byłoby za czym nie będę tęsknić. Afryka kupiła mnie całą. Jeżeli tylko będę mogła, to z wielką przyjemnością będę tam wracać, a tęsknić będę za każdą rzeczą, każdym zwierzakiem, którego spotkałam i któremu mogłam pomóc, za całym zespołem Shamwarii i za jazdą naszym super autkiem, cudnym Rangerem – Cindy.
Marta Żygowska: Najbardziej tęsknić będę za przestrzenią, dzikością natury rezerwatu oraz niepewnością każdego dnia pracy. Przy pracy ze zwierzętami nieudomowionymi nigdy nie możemy być pewni co i kiedy będziemy robić, a wszelkie plany mogą w sekundę obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni.
Monika Grzesik: Ja najbardziej tęsknić będę za widokiem zwierząt, które nie znają człowieka. Żadne z nich nie jest z natury agresywne czy złe i bez powodu nikogo nie zabije. Brak klatek, krat, oswojenia. To było najpiękniejsze uczucie, zobaczyć, że zwierzęta radzą sobie świetnie bez naszej pomocy, są dzikie i wolne.
Sonia Zaleska: Za wszystkim! Za całą Afryką, za tym, że każdego dnia jeździliśmy tą samą drogą, a ja i tak byłam podekscytowana jakie zwierzaki możemy na niej spotkać, za tymi codziennymi, małymi wyzwaniami. Poznałam tam mnóstwo fantastycznych osób z którymi mam nadal kontakt i strasznie za nimi tęsknię. To niesamowite miejsce i nie sposób za nim nie tęsknić.
Kasia Wolna: Najbardziej, za widokiem dzikich zwierząt na wolności, to coś czego nie da się doświadczyć patrząc na nie w zoo, za pięknem przyrody, malowniczymi krajobrazami, za pracą, która była samą przyjemnością i za niesamowitymi ludźmi, których tam poznałam i dzięki którym doświadczyłam wielu wspaniałych chwil.
Zdjęcia: lek.wet. Katarzyna Kołodziejczyk
Opracowanie: Małgorzata Kaczor