Czy jesteś profesjonalistą?

Niektóre treści i reklamy zawarte na tej stronie przeznaczone są wyłącznie dla profesjonalistów związanych z weterynarią

Przechodząc do witryny www.weterynarianews.pl zaznaczając – Tak, JESTEM PROFESJONALISTĄ oświadczam,że jestem świadoma/świadomy, iż niektóre z komunikatów reklamowych i treści na stronie przeznaczone są wyłącznie dla profesjonalistów, oraz jestem osobą posiadającą wykształcenie medyczne lub jestem przedsiębiorcą zainteresowanym ofertą w ramach prowadzonej działalności gospodarczej.

Nie jestem profesionalistą

Weterynaria pod znakiem tęczy. Felieton lek. wet. Natalii Strokowskiej

Kiedy w Wielkiej Brytanii dr James Greenwood bierze ślub ze swoim wieloletnim partnerem, w solidarności z dwoma lesbijkami z Londynu, które zostały pobite w autobusie, w Polsce moi znajomi lekarze geje i lesbijki… też są bici i niestety ślubu wziąć nie mogą. Do napisania tego tekstu zabierałam się już od dawna, natomiast ciągle brakowało mi bezpośredniego impulsu. Ostatnio miara się przebrała i postanowiłam zabrać głos w ważnej dla mnie sprawie – tolerancji i etyki w weterynarii. A raczej ich braku.

 

Wywołana do odpowiedzi przez kolegę na jednej z grup weterynaryjnych, w kontekście mojego artykułu “Weterynaria jest kobietą. Bieda również”, musiałam zabrać głos i skomentować kilka kwestii. Bardzo, bardzo rzadko to robię i mocno się przed tym wzbraniam. Dla świętego spokoju unikam sytuacji potencjalnie konfliktowych, zgodnie z myślą “życiowego Aikido”, którą poznałam studiując podyplomowo psychologię przywództwa. Wszystko, co człowiek napisze może natychmiast zostać obrócone przeciwko niemu. Myślę – pisać czy nie pisać – dobra napiszę. Niedługo trzeba było czekać na odpowiedź. Pod tekstem zawrzała burzliwa dyskusja (zwana potocznie shitstormem), zaś mój komentarz był dla niej bezpośrednim punktem wyzwalającym. Jeden z kolegów uznał, że należy “inwestować” w dzieci – artykuł mój zaś traktował o dramatycznej sytuacji świadczeń emerytalnych i znikomych świadczeniach dla naszego pokolenia, jak i całej profesji i wszystkich kobiet w Polsce. Komentarz oryginalny: “Dlatego od początku życia zawodowego trzeba inwestować w dzieci i odkładać. Trzeba liczyć na siebie, a nie na Państwo które tylko przeszkadza.” To tak jakby dzieci były inwestycją – kontem, projektem, programem, kapitałem. Pozwoliłam sobie odpisać (“Z tymi dziećmi to jest trudny temat. Psychologia dobitnie dowodzi, że wychowanie dziecka traci na znaczeniu, jak wchodzi w grupę rówieśniczą. To tłumaczy m.in. dzieci z dobrych rodzin, z super opcją na start, które zaczynają ćpać. I co zrobisz? Nic. Zatem nawet najlepsze wychowanie w zderzeniu z siłą rówieśników i byciem częścią grupy totalnie spada na dalszy plan. Nie jest też gwarantem tego, że dzieci będą się Tobą na starość zajmować. Za to sprowadzanie na świat dzieci z pobudek „ktoś się mną zajmie na stare lata” to niestety czysto egoistyczne pobudki…”). Od razu oberwało mi się populistycznym i obraźliwym “lewactwem” (komentarz: “wyczuwam lewactwo”) oraz pytaniami, czy komentujące kobiety (w tym ja) – mamy dzieci. Czy więc prawo do wypowiadania się na temat dzieci było tylko przywilejem tych, którzy je posiadają? Kolega brnął w temat dalej odnosząc się do chrześcijańskich, prawicowych wartości (komentarz: “Wiesz, ja nie zakładam, że dzieci mnie mają utrzymywać na starość. Tylko zaszczepiając w nich chrześcijańskie prawicowe wartości mam na to większe szanse.”). I… w tej cyfrowej batalii na słowa, której Schopenhauer przyglądałby się z płaczem, wzniósł się na wyżyny swojej erystyki i zakończył komentarzem: “Nie traktuję poważnie ludzi którzy mają tęczę w zdjęciu profilowym”. Kurtyna. A raczej tęcza. Nie wiem, czy słychać było mój głośny plask w czoło?

 

Wtedy pomyślałam: Nie wierzę, ty też? Kolejny homofob? Czyli jednak to zjawisko też w tak obrzydliwy sposób drąży naszą branżę? Ty, kolego tym samym stałeś się dla mnie kimś pokroju ludzi, którzy w Białymstoku rzucali kamieniami i zgniłymi jajami w pochód równości – w jednej chwili klęcząc i modląc się, w drugiej  krzycząc “w…ć!”, a także tą panią, która w Płocku podczas marszu wykrzykiwała, że “pedał i gej porwie jej dzieci”. Ty, kolego po prostu straciłeś w moich (i nie tylko moich) oczach. Piszę też nie tylko w imieniu innych osób zaangażowanych w dyskusję, ale też tych, którzy wstydzą się lub boją na głos przyznać do swojej orientacji seksualnej, aby nie dostać w twarz lub usłyszeć steku wyzwisk.

 

Większość studiów przepracowałam jako modelka, gdzie podczas pokazów przebierałyśmy się swobodnie przy chłopakach, z których większość była gejami. Od początku miałam znajomych o odmiennej orientacji i nigdy mnie to nie dziwiło. Ba, co więcej, nigdy nie było dla mnie problemem, ani w jakikolwiek sposób nie wpływało na mój odbiór innych. Było mi tylko niezmiernie przykro, że część z nich, w tym moich kolegów z roku, musiało się z tym faktem ukrywać. Nie zapomnę pobłażliwych i obraźliwych sformułowań “pedał” lub “pedzio” używanych przez moich heteronormatywnych kolegów z weterynarii w stosunku do gejów – studentów i kadry akademickiej. Nigdy z nimi wtedy o tym nie rozmawiałam, natomiast zawsze dotykało mnie to do głębi. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić przez co przechodzili i jak wielki powodowało to u nich ból i smutek. A faktycznie, zapomniałam też, że pochodzę z Krakowa, miasta kultury i otwartości, gdzie osoby homoseksualne mogą czuć się w miarę bezpiecznie. Niestety część moich kolegów z roku (a pewnie i z branży ogólnie), uzurpuje sobie prawo do wyśmiewania się, bądź szykanowania LGBTQ. Robią to przede wszystkim ci, wychowani na obszarach wiejskich, w polskich, tradycyjnych, katolickich rodzinach, którym zaszczepiono właśnie takie tradycyjne wartości.

 

W tej samej chwili, kiedy słyszę informację, że jedna z naszych starszych lekarek w szpitalu w Szwecji ma żonę, z którą jest już ponad 20 lat, przypominam sobie o parze znajomych z Polski, w tym jednej lekarce, która została pobita na ulicy w dużym mieście. Policja i karetka przyjeżdżając na miejsce wyśmiały fakt, że są w związku. Inna znajoma, mocno angażująca się w ruch LGBTQ, która pomaga organizować marsze równości i udziela się społecznie, w prywatnej rozmowie zwierza mi się, że słyszy wyzwiska, ludzie nazywają ją szmatą, zaś w zawodzie pozostanie na tyle długo, na ile pozwoli jej sytuacja. To znaczy, że przez nienawiść innych rozważa wycofanie się z leczenia zwierząt… Skąd więc taka reakcja kolegi? Przytoczę fragment wywiadu TVN24 z prof. Patrycją Makusz, politolog, który czytałam w lipcu wracając do Warszawy z Płocka z Festiwalu Audioriver. Krótko przed tym dowiedziałam się, że Płock również chce zorganizować marsz równości.

 

“TVN24: W czasie kryzysu imigracyjnego jednym z nośnych haseł w przestrzeni mediów społecznościowych było „przyjdą i będą gwałcić nasze kobiety”, teraz panikę moralną związaną z nieistniejącą „ideologią LGBT” czy genderyzmem wyraża hasło „będą deprawować nasze dzieci”. Tych „naszych” kobiet i „naszych” dzieci broni agresywny mężczyzna. Agresywny, bo sfrustrowany, bo nie radzi sobie z tempem zmian społecznych w świecie, w którym żyje?

 

prof. Makusz: Osią i sednem tak pojmowanej wspólnoty narodowej jest rodzina. Ta rozumiana tradycyjnie, w której mężczyzna ma silną i niepodważalną pozycję, zarabia więcej od żony, która wychowuje dzieci, dba o dom i o męża. Ta rodzina kultywuje narodowe wartości, religię, przechowuje pamięć o martyrologii, bohaterstwie, wielkich chwilach całego narodu i jest niezwykle ważna w retoryce nacjonalistycznej. Bronimy tej rodziny, tych kobiet i tych dzieci, bo dzięki temu następne pokolenia zachowają tożsamość, oczywiście w rozumieniu narodowo-katolickim. To zrozumiałe, że w takiej rodzinie pozycja mężczyzny jest silna, bo urasta on do rangi owego obrońcy właśnie, staje niejako przeciwko hordom obcych, wrogów, atakującego zła. Kiedyś ten mężczyzna walczył o suwerenność, o niepodległość, dzisiaj walczy o tożsamość. Walczył z uchodźcami, a więc muzułmanami, którzy mieli „gwałcić nasze kobiety”. I walczy z „ideologią LGBT”. Czy ta walka wynika z frustracji? Od jakiegoś czasu mówi się o kryzysie męskości. Na pewno pozycja mężczyzny nie jest taka, jak na przykład 30 lat temu. Kobiety się emancypują, powoli, ale cały czas przebijają kolejne szklane sufity, a to może budzić lęk, że nie jest się w stanie im sprostać. Stąd już łatwo o frustrację czy nawet agresję, ale ja bym spojrzała na to jeszcze inaczej. Wyraźnie widać, że od kilku lat państwo nie wspiera organizacji kobiecych czy stowarzyszeń pomagających kobietom, ofiarom przemocy. Wracamy więc do wspomnianego przeze mnie tradycyjnego modelu rodziny, w którym każdy ma wyznaczone miejsce i rolę do spełnienia z punktu widzenia wspólnoty narodowej.”

 

Wstyd mi, że zjawisko homofobii tak boleśnie dotyka też nasze środowisko weterynaryjne. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Rozmawiałam ostatnio z kolegą Polakiem, też lekarzem weterynarii pracującym w Wielkiej Brytanii. Jego koleżanka z pracy, pielęgniarka, chce przyjechać do Polski ze swoją dziewczyną. Czuł się po prostu źle, musząc je ostrzec, że mogą u nas nie być mile widziane, bądź są wręcz narażone na bezpośredni atak. Niektórzy nadal w myśl chrześcijańskich, prawicowych wartości, jak piszą, są zdolni do obrażania innych. Braku tolerancji w weterynarii, o którą w Polsce walczę, po prostu nie mogę wybaczyć. Jesteśmy zawodem zaufania publicznego, obowiązuje nas najwyższa etyka i kodeks moralny – smutno, że niektórzy nic sobie z niego nie robią. Ostatnio w Polsce sporo pada… Na szczęście po deszczu nastaje tęcza.

 

 

Bibliografia:

 

https://www.tvn24.pl/magazyn-tvn24/oto-nowa-polska-to-nowe-elity,227,3897

 

 

 

Autorka:

lek. wet. Natalia Strokowska

Zdjęcie:

Pixabay

lek.wet. Natalia Strokowska

 

 

 

 

Nasi klienci