Dodano: 20.05.2016, Kategorie: Rozmowy
Implant szyty na miarę
Z lek. wet. Michałem Nowickim, właścicielem przychodni Vet4Pet z Warszawy i twórcą pierwszych w Polsce indywidualnych implantów medycznych dla zwierząt, rozmawia Michał Chojnacki.
Skąd pomysł na stworzenie indywidualnych implantów medycznych?
Zainteresowałem się tym w 2013 roku, po jednym z wykładów dr Beaty Degórskiej na temat implantów bioder. Głównym problemem, który przedstawiła, było dopasowanie implantów ze względu na ich standaryzację. Zadałem sobie proste pytanie, dlaczego nie możemy przygotować implantu dopasowanego do pacjenta? Szukając rozwiązania tego problemu, zacząłem interesować się drukiem 3D, który był już wtedy dostępny w Polsce. W ogóle nasz kraj, jeśli chodzi o druk 3D, ma bardzo dobrą markę na świecie, zarówno pod względem sprzętu i oprogramowania, jak i pomysłów na wykorzystanie tej technologii. Jest z kim pracować.
Od czego Pan zaczął?
Starałem się znaleźć odpowiednie oprogramowanie oraz pracownię, która mogłyby podjąć się wykonania takiego zlecenia. Dobre drukarki 3D ciągle są bardzo drogie, więc wykonywanie implantów własnymi siłami nie wchodziło w grę. Właściwym programem dla moich potrzeb okazał się Geomagic, który pozwala obrabiać bryły w sposób rzeźbiarski – za pomocą dłuta podłączonego do komputera można wypracować każdą pożądaną krzywiznę. Przy okazji zakupu tego programu dowiedziałem się o pracowni Techno Park Łódź, gdzie Geomagic wykorzystywany jest już przy tworzeniu implantów dla ludzi. Wówczas mogła ona pochwalić się ponad stoma takimi implantami o potwierdzonej skuteczności. Postanowiliśmy razem opracować program dla zwierząt. W ubiegłym roku podpisaliśmy umowę i zaczęliśmy tworzyć zespół. W połowie roku byliśmy już na tyle przygotowani, że mogłem zacząć rozmawiać z lekarzami, aby znaleźć pacjentów, którzy nadawaliby się do programu. Co ważne, założenie było takie, że przy trzech pierwszych pacjentach to ja i Techno Park Łódź pokrywamy wszystkie koszty.
Kim byli pierwsi pacjenci?
Pierwszym pacjentem, z jakim pracowaliśmy, był Buba, trafił do nas z Warki. Był to kot pracujący, który łowił myszy na plantacji borówki amerykańskiej. Wpadł do kwasu azotowego i w efekcie stracił przednią lewą kończynę. Niestety, ze względu na swój wypadek miał bardzo uszkodzony szpik kostny – nie doczekał się zabiegu i swojej pierwszej protezy. Pomógł nam jednak stworzyć odpowiednią procedurę, jak i gdzie stawiać pierwsze kroki.
Pierwszym pacjentem, u którego udało nam się przeprowadzić zabieg, był dog niemiecki Dozi. Pies miał osteosarcomę dalszej części kości piszczelowej, dość rozległą i szybko rosnącą. Trafił do nas z Legionowa, tam też był operowany przez dr. Krzysztofa Zdeba i przeze mnie, 17 grudnia 2015 roku.
Co było największym wyzwaniem w przypadku Dozi?
Czas. Przy tak intensywnym wzroście nowotworu baliśmy się o przerzuty. Podstawowym założeniem pracy z nami jest wykonanie tomografii komputerowej. W przypadku Dozi wykonaliśmy cały skan pacjenta i w tamtej chwili przerzutów nie było. Pracowaliśmy bardzo szybko, mniej więcej w półtorej miesiąca zaprojektowaliśmy i wyprodukowaliśmy implant. Zabieg odbył się z minimalnym marginesem czasowym, jaki sobie założyliśmy. Naszym celem była poprawa komfortu życia psiaka i to się udało. W tej chwili funkcjonuje on zupełnie normalnie, nie wystąpiły żadne problemy. Co ciekawe, nadal nie ma przerzutów.
Półtorej miesiąca w przypadku Dozi to było bardo szybko. Ile zazwyczaj czasu potrzeba na projekt i produkcję implantu?
Około dwóch miesięcy. Tyle to właśnie wyniosło w przypadku naszego trzeciego pacjenta – kota Łatki, operowanego zaledwie kilka tygodni temu przeze mnie i dr. Dariusza Niedzielskiego. Tym razem zabieg dotyczył obu tylnych kończyn. Ten czas wynika z ilości niezbędnych poprawek. Z jednej strony jest projekt, który chcemy zrealizować. Z drugiej strony są możliwości technologiczne i wytrzymałość materiału. Na przykład u Dozi problemem było wyprodukowanie płyty zintegrowanej z trzpieniem głównym, zaś w przypadku naszego kociego pacjenta kłopotliwy był sam rozmiar implantu. Miał on średnicę trzech milimetrów i w dodatku poprzeszywany był półtoramilimetrowymi dziurkami na śruby. Była to więc bardzo precyzyjna robota.
Jak wygląda przygotowanie takiego implantu za pomocą drukarki 3D?
Korzystamy nie tylko z druku 3D. Drukarki tworzące służą nam głównie do wykonywania modeli przedzabiegowych, na których ćwiczymy i robimy poprawki. Implanty wykonywane są zaś metodą druku ujemnego – poprzez maszynowe usuwanie materiału z bloczka, rzeźbienie w nim.
Materiał zawsze jest ten sam?
W przypadku implantów, które mają służyć jako nośnik do protez, to zawsze tytan. Jest on najbardziej zgodny z kością i najbardziej wytrzymały. Trzeba pamiętać, że po założeniu protezy na implancie robi się w pewnym momencie bardzo duża dźwignia i ta wytrzymałość jest niezwykle istotna.
Jak pacjenci pracują z Waszymi implantami?
W przypadku psa nie było żadnego problemu, miał to po prostu za przeproszeniem gdzieś. Po założeniu protezy popatrzył na nią przez chwilę, a potem wstał i zaczął na niej chodzić. Cały czas go monitorujemy. W połowie marca we Wrocławiu wykonywana była tomografia łącznie z angiografią i nie znaleźliśmy nic niepokojącego. Kończyna się wygoiła, implant się przyjął, przerzutów, jak już mówiłem wcześniej, nie było. Teraz będziemy obserwować Łatkę. Wiadomo, że koty są bardziej wrażliwe od psów, zobaczymy, jak ona poradzi sobie z implantem.
Dla jakich gatunków zwierząt jesteście w stanie przygotować implant? Jakie są przeciwwskazania?
Przeciwwskazania to wielkość i długości kości oraz ich kondycja. Bierzemy pod uwagę głównie psy i koty. Myślę, że na chwilę obecną nie jesteśmy w stanie wykonać implantu dla zwierzęcia mniejszego niż kot. Natomiast wzwyż, choć nie ma ograniczeń, to duże zwierzęta pozostają w sferze teoretycznej. Trzeba pamiętać, że np. konie są trochę inne. Technicznie, procedura w przypadku konia byłaby do zrobienia, ale nie wiem, jak zwierzę zniosłoby zabieg i rehabilitację. Zabieg musiałby na pewno wykonać dobrze wyposażony ośrodek, w całkowitej czystości pełnozabiegowej.
Jak zapowiadają się dalsze działania z Techno Parkiem Łódź?
Mamy podpisaną umowę na kilka lat i plan zakłada stworzenie funkcjonalnej kończyny – takiej, która nie tylko będzie zwykłą protezą, ale będzie w stanie oddać ruch. W tej chwili musimy dokończyć pracę przy Łatce. Później chcemy zająć się przednią kończyną. Jeśli będziemy mieli już gotowe schematy postępowania przy każdej długiej kości, wtedy zajmiemy się stawami.
Najbliższym wyzwaniem będą dla nas wyższe części kończyn, od stawów łokciowego i kolanowego w górę. W tej chwili jesteśmy w stanie wykonać jedynie sztywną protezę i to w dużym stopniu ograniczałoby ruchy zwierzęcia. W przypadku wyższych części kończyn tworzy się dość duża dźwignia. Dlatego chcemy nauczyć się dobrze wykonywać dolne odcinki, aby móc przenieść się wyżej.
Czy doświadczenia Techno Parku w medycynie ludzkiej miały znaczenie w waszym projekcie?
Tak, chociaż ich doświadczenia z medycyny ludzkiej skupiają się głównie na głowie – na trzewioczaszce, żuchwie, oczodołach. Ludzie świetnie radzą sobie z protezami zewnętrznymi, z kielichami, które nakłada się na kikut. U psa czy kota słabo się to sprawdza. Natomiast z innych podstaw do implantowania kości są jedynie ubytki krytyczne. A na nie w medycynie ludzkiej jest inny pomysł. Z materiałów wchłanialnych drukowane są tzw. scaffoldy i za pomocą komórek macierzystych dąży się do odbudowania kości. To jest bardzo duży projekt, prowadzony już od siedmiu lat. Wymaga jednak jeszcze bardzo wiele pracy.
A jak wyglądają doświadczenia weterynarii na świecie w zakresie implantów 3D?
W Polsce jesteśmy pierwsi, którzy proponują komercyjne rozwiązanie indywidualnych implantów i protez. Jesteśmy w stanie współpracować z lekarzami weterynarii w całej Polsce. Kilka lat temu operację tego typu próbował przeprowadzić dr Igor Bissenik, jednak wtedy zabieg miał inny charakter, wraz z prof. Jackiem Sterną. Sam dr Bissenik zajął się zagadnieniem wspominanych implantów wchłanialnych i odtwarzaniem ubytków krytycznych. Pozostajemy w stałym kontakcie i wymieniamy się doświadczeniami.
Na świecie najbardziej znana jest praca Noela Fitzpatricka z Wielkiej Brytanii. Jednak choć prezentuje on wiele swoich przypadków, na przykład na filmach umieszczanych w internecie, to nie ma on na koncie wielu pomocnych publikacji naukowych na ten temat. Niewiele wiadomo o stanie jego pacjentów jakiś czas po zabiegach ani na temat niepowodzeń. Trudno więc czerpać z jego doświadczeń i ustosunkować się do wykonanej przez niego pracy. Są też próby robione w Stanach Zjednoczonych, ale również niewiele można się z nich dowiedzieć, poza tym, że zwierzęta na opublikowanych filmach chodzą.
My chcemy wykonać rzetelną pracę w tym zakresie, a potem opublikować rezultaty naszych działań, niezależnie od tego, czy będą udane, czy nie.
Czy i kiedy właściciele zwierząt będą korzystać z tego typu zabiegów?
Potencjalnych pacjentów jest bardzo wielu. Problemem jest cena. Na razie nie zajęliśmy się sprzedażą naszych usług, więc nie oszacowaliśmy, ile dokładnie mogłoby to kosztować potencjalnych klientów, ale trzeba tutaj myśleć o co najmniej kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Niestety, nie mamy dużej możliwości zredukowania tych kosztów. Składają się na nie: tomografia, projekt, materiał, praca drukarki, sam zabieg i rehabilitacja. Dzisiaj możemy próbować szukać oszczędności tylko na etapie projektu. Z czasem zmniejszą się pewnie koszty druku, ale moim zdaniem nie nastąpi to szybko. Dzisiaj drukarka 3D, która drukuje tytanem czy go sakryfikuje, to wydatek rzędu około miliona euro, a do tego doliczyć trzeba jeszcze koszt oprogramowania. To są ogromne pieniądze.
Mimo wszystko myślę, że znajdą się osoby, które skorzystają z takiej usługi, choć na pewno musimy wcześniej pokazać rezultaty naszej pracy, pokazać, że to działa.
Fotografie:
Maciej Ochman | BadCompany.pl