Czy jesteś profesjonalistą?

Niektóre treści i reklamy zawarte na tej stronie przeznaczone są wyłącznie dla profesjonalistów związanych z weterynarią

Przechodząc do witryny www.weterynarianews.pl zaznaczając – Tak, JESTEM PROFESJONALISTĄ oświadczam,że jestem świadoma/świadomy, iż niektóre z komunikatów reklamowych i treści na stronie przeznaczone są wyłącznie dla profesjonalistów, oraz jestem osobą posiadającą wykształcenie medyczne lub jestem przedsiębiorcą zainteresowanym ofertą w ramach prowadzonej działalności gospodarczej.

Nie jestem profesionalistą

Polish Vets podbijają Antypody

 

Patrycja i Magda

Rozmowa z lek. wet. Patrycją Zimmermann i lek. wet. Magdaleną Głazik, które przebojem wdarły się na australijski rynek pracy, gdzie z powodzeniem wykonują zawód lekarza weterynarii. Swoimi doświadczeniami dzielą się na stronie www.foreignvets.com, a zdjęcia australijskich pacjentów udostępniają na www.instagram.com/foreignvets.

 

Czy pomysł pracy na innym kontynencie pojawił się na studiach?

Magdalena Głazik: Moja przygoda rozpoczęła się w liceum, kiedy wyjechałam na wymianę do Sydney, co zapoczątkowało wielką miłość do Australii i od tego momentu wielokrotnie wracałam do tego kraju, w późniejszym okresie jako przewodnik polskich wycieczek. Na studiach wyjeżdżałam na zagraniczne praktyki by szkolić język angielski i przygotowywać się mentalnie na starcie z zagranicznymi klientami.

Patrycja Zimmermann: W moim przypadku sprawa wyglądała zupełnie inaczej, tuż po studiach spakowałam walizki i wyjechałam na drugi koniec świata za ukochanym nie wiedząc czego się spodziewać – począwszy od australijskiego akcentu, przez kulturę i odległość od domu. Nigdy nie planowałam wyjazdu za granicę, więc praktyki odbywałam w Polsce, a język angielski szkoliłam wyłącznie na prywatnych zajęciach. Dwie zupełnie różne drogi drogi doprowadziły do powstania tego wywiadu.

 

W jaki sposób uzyskać uprawnienia do pracy na innym kontynencie? Czy polski dyplom jest uznawany w Australii?

MG: Każdy kraj ma swoje oddzielne wymagania, w USA są to egzaminy NAVLE, a w przypadku Australii i Nowej Zelandii – National Veterinary Examination. Polski dyplom nie jest niestety uznawany, a żeby uzyskać prawo wykonania zawodu trzeba być zawziętym i się nie poddawać, ponieważ należy zdać egzaminy językowe, następnie teoretyczne, a na koniec kilkanaście egzaminów praktycznych. Najkrótszy okres czasu potrzebny do ukończenia całości to 2 lata, choć wielu osobom zajmuje to nawet 5 lat.

Z jednej strony Australia potrzebuje lekarzy weterynarii (jest to zawód sponsorowany), a z drugiej poziom egzaminów jest wysoki przy czym zdawalność bardzo niska – stawiając bardzo wysoko poprzeczkę zabezpieczają swój rynek utrzymując poziom wymagany na australijskich uczelniach. Podczas egzaminów liczą się najdrobniejsze szczegóły np. podczas robienia owariohysterektomii warto pamiętać o zmianie ostrza skalpela na nowy po nacięciu skóry.

 

Jaki jest rynek pracy w Australii? Czy polski lekarz weterynarii z łatwością znajdzie tam zajęcie?

MG: Zawód lekarza weterynarii jest na liście zawodów bardzo poszukiwanych przez Australię, dzięki temu po zdaniu egzaminów nie ma problemów z wizą stałego pobytu. W zeszłym roku średni okres czasu znalezienia lekarza do pracy wynosił około sześciu miesięcy, co więcej, jeden lekarz przypada aż na cztery oferty pracy.

 

Patrycja i dzikie kakadu

Co zaskoczyło Was po przyjeździe na miejsce?

PZ: Pierwsze, co rzuciło nam się w oczy to niezwykle pozytywne podejście Australijczyków do życia, którzy na każdym kroku radośnie zagadują. Australia to multikulturowy kraj pełen imigrantów, przez co każdy może tu czuć się swobodnie. Większość osób mieszka w domach, a bez samochodu dosłownie nie da się żyć – codziennie trzeba pokonywać dziesiątki kilometrów. Co ciekawe, jeden litr benzyny jest tańszy niż litr wody, na szczęście wodę  można pić z kranu, a w restauracjach serwowana jest w dzbankach za darmo (zawsze!).  Ciężko nam jednak jest przywyknąć do faktu, że galerie handlowe, sklepy i urzędy są zamykane o godzinie 17, z małymi wyjątkami w niektóre dni tygodnia, co oznacza, że trzeba czekać aż do weekendu by móc coś załatwić poza godzinami pracy. Do tego, alkohol sprzedawany jest tylko w sklepach alkoholowych, które zwykle czynne są do 21-22, nie ma więc możliwości kupienia choć butelki wina w zwykłym sklepie spożywczym. Jeszcze jedno, w Australii jest niezwykle słaby (w porównaniu do Polski) zasięg internetu, a podróżując między miastami (które często oddalone są o setki kilometrów) należy liczyć się z brakiem zasięgu czy radia.

 

Jaki jest styl życia Australijczyków?

MG: Podstawową wartością życia Australijczyków jest zachowanie balansu pomiędzy życiem a pracą („work-life balance”) do tego stopnia, że znaczna część odmawia dobrze płatnych nadgodzin, bo woli ten czas poświęcić rodzinie czy przyjaciołom (wspominałyśmy wcześniej o galeriach handlowych zamykanych o 17?). Są bardzo aktywni, uprawiają dużo sportów, a weekendy spędzają na campingach, grillując z przyjaciółmi lub serfując na plaży. Kawiarnie są pełne podczas godzin śniadaniowych, gdzie każdy je tosty z awokado (ostatnio nawet w gazecie był artykuł mówiący, że młodych Australijczyków nie stać na kupowanie domów bo wydają oszczędności na kanapki z awokado w restauracjach, co kosztuje około $16). Wieczorami miasto odżywa, bo wszyscy po pracy wybierają się na drinka – co znacząco różni się od polskiej kultury, bo Australijczycy niezwykle rzadko widują się w domach. Łatwiej jest im spotkać się w restauracji. Mottem większości spotkanych nam Australijczyków jest „no worries, mate”, które wciskają w każdą konwersację.

 

Magda z kangurami

Czy jest coś co odróżnia Australijczyków od Polaków?

PZ: Nastawienie do życia – to pierwsze co rzuca się w oczy. Australijczycy bardzo cieszą się życiem, choć wydaje nam się, że duże znaczenie ma pogoda, bo łatwiej jest wstać z łóżka, gdy za oknem świeci słońce. Większość żyje na podobnym poziomie i, mamy wrażenie, że szczerze sobie nawzajem kibicują. Co ciekawe, często wychodzą w publiczne miejsca ubrani w dresy, a pod Operą w Sydney potrafią siedzieć w garniturach na boso jedząc na ławce przyniesiony z domu lunch – nie przykładają dużego znaczenia do wyglądu. Często też spotyka się na ulicach i w sklepach Australijczyków dreptających boso, taki widok początkowo bardzo zaskakuje.

MG: Niedawno odwiedziłyśmy na kilka tygodni Polskę i zauważyłyśmy dwa przeciwieństwa – to jak zostałyśmy przywitane na lotnisku w Polsce (wracając do kraju), gdzie urzędnik na kontroli granicznej nie odpowiedział nawet na nasze przywitanie, a to jak zostałyśmy przywitane w Australii, gdzie urzędnik z uśmiechem odbył z nami krótką rozmowę wypytując o naszą pracę w Australii, wakacje w Europie, a na końcu otworzył bramki mówiąc radośnie „witajcie z powrotem”.

 

Jak wygląda praca w australijskich lecznicach, co odróżnia ją od pracy w polskich gabinetach?

PZ: Kliniki są czynne zwykle od godziny 8 do 19, a w godzinach nocnych dostępne są kliniki tzw. nagłego przypadku (Emergency Clinic), które funkcjonują tylko nocami i w święta. W ten sposób, każdy lekarz może dostosować pracę pod siebie mając do wyboru pracę w klinikach dziennych lub nocnych. Dodatkowo, dużą zaletą jest ubezpieczenie zdrowotne zwierząt i ogromne zaangażowanie właścicieli (co czasami może doprowadzać do skrajnych przypadków).  Zawód lekarza weterynarii w Australii jest bardzo doceniany, uznawany za zawód zaufania publicznego (co m.in. zobowiązuje do poświadczania dokumentów, w Polsce zwykle wykonuje to notariusz), a minimalne zarobki są odgórnie regulowane przez państwo co umożliwia życie na normalnym poziomie. Mamy okazję pracować z młodymi lekarzami i ogromnie rzuca się w oczy ich przygotowanie praktyczne do pracy w zawodzie uzyskane na uczelni.

 

Australia słynie z gatunków zwierząt, które nie występują w Polsce, czy możecie wymienić z jakimi gatunkami zwierząt spotykacie się w swojej pracy?

PZ: Kliniki w mieście są często wyspecjalizowane pod odpowiednie gatunki zwierząt, w Melbourne np. istnieje kocia klinika, klinika dla królików itd. Kliniki na obrzeżach miasta często przyjmują dodatkowo dzikie zwierzęta, którym udzielają pierwszej pomocy, a następnie odsyłają do odpowiednich organizacji zajmujących się dzikimi zwierzętami. My do tej pory miałyśmy okazję leczyć odwodnionego koalę, kangura potrąconego przez samochód, orła ze złamanym skrzydłem i ostre zapalenie trzustki u dingo. Poza tym, często przywożone są znalezione zdrowe ptaki Kakadu,  papugi Lorysy, młode wombaty, łotopałanki i inne. Każdego tygodnia poznajemy nowe australijskie zwierzęta, choć na co dzień konsultujemy głównie psy i koty.

 

 

Z jakimi przypadkami najczęściej musicie się mierzyć?

MG: W okresie letnim (jaki obecnie mamy) często trafiają nam się psy z udarem słonecznym (temperatury dochodzą do 43’C w ciągu dnia) oraz ugryzieniami przez jadowite węże (gdzie każda minuta ma znaczenie). W Australii są kleszcze, które nie przenoszą babeszjozy, lecz powodują porażenie odkleszczowe (gdzie dochodzi do porażenia mięśni i przez kilka godzin należy sztucznie podtrzymywać oddychanie).

 

Jaki przypadek był najtrudniejszy?

PZ: Australia nie jest krajem idealnym – nam jest naprawdę ciężko kiedy musimy usypiać zdrowe młode lisy, które uznawane są tu za szkodniki (zostały przywiezione przez Europejczyków i niszczą australijską faunę), a za leczenie ich grożą nam bardzo wysokie kary pieniężne. Tak samo odnosi się to do wielu innych gatunków np. gołębi oraz królików, w przypadku tych drugich w niektórych stanach jest zupełny zakaz trzymania ich w domu, a za jego złamanie grozi właścicielowi $5000 kary. Aktualnie Australia walczy także z ogromną plagą królików w taki sposób, że wypuszcza nowy szczep wirusa.

 

 

Czy pobyt w Australii to chwilowa przygoda, czy planujecie tam zostać na stałe?

MG: Nie wiemy co przyniesie życie, jesteśmy otwarte na każdą szansę, którą dostaniemy. Z Australią i Nową Zelandią jesteśmy związane nie tylko zawodowo, ale także prywatnie, więc decyzja nie zależy już tylko od nas.

 

 

W jaki sposób przekonałybyście innych, że warto zdobywać doświadczenie  w Australii?

PZ: Na pewno przyjazd tutaj jest wspaniałą przygodą, daje dużą możliwość rozwoju i otwarcia się na innych. Warto jednak wspomnieć, że nie jest to kraj dla wszystkich. Bardzo nam brakuje bliskich – rodziny i przyjaciół. Daje nam w kość różnica czasu (gdy w Australii budzi się dzień, to w Polsce akurat zapada noc), ale doceniamy każdą chwilę spędzoną tutaj.

MG: Studentom polecamy wyjazd na praktyki, jest to niezobowiązujący sposób, żeby zasmakować życia na drugim końcu świata. Natomiast praktykującym już lekarzom mówimy, że nie ma rzeczy niemożliwych i nigdy nie jest za późno by realizować swoje marzenia. Podczas naszych egzaminów spotkałyśmy wyłącznie osoby starsze od nas z bardzo dużym doświadczeniem (profesorów, specjalistów w różnych dziedzinach itp.), co pokazuje, że w każdym momencie życia można podjąć wyzwanie.

 

 

Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej na temat zawodu lekarza weterynarii w Australii koniecznie odwiedzajcie blog, który prowadzą dziewczyny www.foreignvets.com możecie tam dopytywać o różne interesujące dla Was kwestie.

 

 

 

Rozmawiała:

Małgorzata Kaczor

Zdjęcia:

Z archiwum lek. wet. Patrycją Zimmermann i lek. wet. Magdaleną Głazik.

 

 

 

 

 

 

Nasi klienci