Dodano: 06.11.2023, Kategorie: Rozmowy, WET news, Weterynarz za granicą
Weterynarz za granicą – Tajlandia
Zapiski z tropikalnego raju – weterynaryjne podsumowanie wyjazdu do Tajlandii
Tajlandia jest absolutnym hitem jeśli chodzi o azjatyckie kierunki podróży. Kusi niesamowitą przyrodą, słynną na cały świat kuchnią, fascynującą dla Europejczyków kulturą i przyjaznymi ludźmi. Nie bez powodu nazywana jest Krainą Uśmiechu i zdecydowanie widoczne są dominujące wpływy buddyzmu. Tak naprawdę każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jeśli jesteście fanami gór proponuję odwiedzić prowincję Chiang Mai na północy. A może kuszą Was tropikalne wyspy? Wtedy czekają na Was Koh Samui, Koh Phangan i Koh Tao. Wodospady – odwiedźcie park narodowy Khao Sok. Nie zabraknie Wam też wrażeń jeśli zatrzymajcie się w samym sercu kraju, w Mieście Aniołów, a mianowicie w Bangkoku. Tajlandia jako jedyny kraj w Azji Południowo- Wschodniej nigdy nie została skolonizowany. Co nie znaczy, że Zachód nie odciska tutaj swojego piętna. Nie będę się zagłębiała w szczegóły związane z eksploatacją Tajów, ale skupię się na eksploatacji niemniej ważnych mieszkańców, a mianowicie zwierząt. Szacuje się, że Tajlandia jest domem dla blisko 10% wszystkich gatunków zwierząt. Można tu znaleźć ponad 285 gatunków ssaków takich jak tygrysy indochińskie, słonie indyjskie, niedźwiedzie malajskie, jelenie, czy niezliczone gatunki naczelnych takich jak gibony, czy makaki. Znajdziecie tu też jedynego na świecie toksycznego naczelnego – niewinnie wyglądające lori z rodziny lorisowatych. W tym tekście zabiorę Was, na krótką wyprawę po problemach tutejszych zwierząt. Problemach po części spowodowanych przez turystykę.
Złamany symbol siły i niezasłużona lojalność
Słoń jest narodowym zwierzęciem Tajlandii, symbolem siły i lojalności. Szacuje się, że w kraju znajduje się około 3 tysiące zwierząt, z czego większość ulokowana jest w sanktuariach, fundacjach i u prywatnych właścicieli. Jeśli chodzi o ich status prawny to bliżej im do naszych rodzimych zwierząt gospodarskich takich jak krowy, czy świnie. Dla milionów turystów spływających do Tajlandii słonie to okazja do zrobienia sobie efektownego zdjęcia i rozrywki. Niestety do najczęstszych aktywności należy jeżdżenie na słoniu, zmuszanie go do wykonywania czynności kompletnie nienaturalnych dla tego gatunku: malowania, grania w piłkę, na instrumentach, pływania kilka razy dziennie, tutaj fantazja nie ma granic. Oczywiście wszystko to często odbija się na zdrowiu zwierząt. Sytuacja słoni indyjskich jest jednak niesamowicie złożona. Ponieważ najpierw trzeba ,,stworzyć” takiego posłusznego słonia, który będzie woził turystów na swoim grzbiecie kilkanaście godzin dziennie. Aby słoń zgadzał się na wykonywanie tego typu czynności musi być poddany procesowi phaajan, co oznacza dosłownie ,,łamanie ducha’’. Młode słonie w wieku 3-6 lat odbiera się od matki, wiąże, zamyka na ciasnej przestrzeni, odbiera wodę i jedzenie. Do tego dochodzi bicie i okaleczanie okolicy głowy i uszu (po tym łatwo będzie w przyszłości rozpoznać, czy słoń przeszedł taki proces). Po kilku tygodniach takiego traktowania słoń zostaje uwolniony przez tzw. ,,Zbawcę’’ (nazywanego mahout), który nie brał udziału w torturach. Uwalnia on słonia, karmi go. Od tego momentu słoń będzie mu posłuszny. Słonie, które przeszły proces phaajan nie mogą już zostać wypuszczone na wolność, są zależne od człowieka. Tutaj pojawia się aspekt ekonomiczny. Słoń indyjski spożywa średnio 150 kg dziennie, dlatego finansowa pomoc turystów ma znaczenie. Tutaj pojawia się nasza rola jako świadomych turystów, studentów, lekarzy weterynarii, czy po prostu miłośników zwierząt. Żeby nigdy nie brać udziału w jeżdżeniu na ich grzbiecie, dziwacznych show lub czymkolwiek czego słoń nie wykonuje w naturze. Polecam odwiedzać sprawdzone sanktuaria, gdzie możecie słonie obserwować, przygotowywać jedzenie dla nich, ale tak naprawdę wchodzić w interakcje jak w najmniejszym stopniu.
Zapraszamy na zupę z niedźwiedzia
Niedźwiedź malajski (biruang malajski, Helarctos malayanus) to najmniejszy i jeden z najrzadziej występujących niedźwiedzi. Oprócz Tajlandii znaleźć je można w Birmie, Malezji, a ich nielegalne odławianie przyczyniło się do deforestacji Borneo i Sumatry. Został zakwalifikowany jako gatunek narażony na wyginięcie. Jeśli chodzi o proceder w jaki zaangażowane są biruangi to jest on wyjątkowo paskudny. Stają się one często ofiarą tradycyjnej medycyny chińskiej, a ich najatrakcyjniejszą częścią ciała są… pęcherzyki żółciowe. Ich pęcherzyki żółciowe i żółć zostały opisane w roku 659 podczas panowania dynastii Tang jako remedium na bolące gardło, hemoroidy, padaczkę, gorączkę, schorzenia wątroby. Tak naprawdę można by pomyśleć, ze to panaceum na każde schorzenie. Szacuje się, że w latach 90. XX wieku około 10.000 niedźwiedzi było hodowanych w Chinach w celu pozyskiwania żółci. Pożądana substancją znajdującą się w żółci jest kwas ursodeoksycholowy i faktycznie są badania potwierdzające jego korzystne właściwości. Może on być jednak z sukcesem syntetyzowany w laboratorium. Na czarnym rynku jednak ,,tradycyjnie” pozyskany ,,działa’’ (i sprzedaje) się po prostu lepiej. Oczywiście inne części ciała niedźwiedzi takie jak zęby i pazury też pozostają łakomym kąskiem. Szczególnie obrzydliwą praktyką jest gotowanie zupy z niedźwiedzia z części ciała jaką się wcześniej wskazało.
Małpi biznes – rzecz o niemoralnych kokosach
Kokosy i palmy to nieodzowny symbol wszystkich tropikalnych miejsc na świecie. Kto nie marzy o trzymaniu kokosa w dłoni na niebiańskiej plaży? Jedna z tajskich wysp, Koh Samui nosi nawet przydomek Kokosowej Wyspy. To właśnie ta wyspa kilka lat temu znalazła się pod ostrzałem zachodniej opinii publicznej. Tajlandia to trzeci największy eksporter kokosów, po Indonezji i Filipinach. Zapotrzebowanie na mleko kokosowe znacznie wzrosło w ostatnich latach, co jest spowodowane szukaniem alternatyw dla mleka krowiego. Zwierzęcymi ofiarami tego zjawiska są makaki, które są szkolone do tego typu pracy w ,,małpich szkołach’’. Po godzinach pracy makaki często trzymane są w skandalicznych warunkach, na łańcuchu i zbyt małej przestrzeni. Szacunkowe dane wskazują na to, ze obecnie w Tajlandii do niewolniczej pracy wykorzystywanych jest 3.000 makaków. Źródła podają, że samiec może w ciągu jednego dnia zebrać 1600 kokosów (!), człowiek zdolny jest zebrać ich… 80. Oczywiście nie każdy produkt zawierający kokosy jest okupiony cierpieniem makaków, ale może warto sięgnąć pod kokosy pochodzące z Hawajów, czy Brazylii.
Etyczne podróże z dzikimi zwierzętami – czy to w ogóle możliwe?
Wszystko to skłania do przemyśleń, czy w ogóle możliwe jest podróżowanie i wchodzenie w interakcje z dzikimi zwierzętami w sposób, który ich nie krzywdzi w jakiś sposób? Z pomocą przychodzi tu zainwestowanie czasu i energii w poszukiwanie informacji. Szczególnie polecam sprawdzanie, czy zdanym centrum, ośrodkiem, zoo współpracuje EAZA (European Association of Zoos and Aquaria). Na ich stronie znajdziecie świetną mapkę z wszystkimi takimi miejscami. Kładą szczególny nacisk na dobrostan zwierząt i zasadę ,,pięciu wolności” zwierząt: 1) wolność od głodu /pragnienia 2) dyskomfortu fizycznego/psychicznego 3) bólu, urazów i chorób 4) strachu w relacji z człowiekiem 5) zdolności do wyrażania normalnego zachowania. Światowym odpowiednikiem organizacji jest WAZA (World Association of Zoos and Aquariums).
Wildlife Friends Foundation Thailand
Ze swoje strony polecam WFFT, gdzie w szpitalu dzikich zwierząt miałam okazję uczestniczyć w procesie leczenia i wypuszczania pacjentów na wolność. W Fundacji znajdziecie cały panteon zwierząt: tygrysy indochińskie, słonie indyjskie, dzioborożce, makaki, gibony, biruangi malajskie, kukangi małe (wcześniej wspomniane lori) i wiele więcej. W Fundacji jako wolontariusze możecie zostać na tydzień, ale tak naprawdę tak długo chcecie. Nie musicie też być związani zawodowo z medycyną weterynaryjną (jest to wymagane jeśli będziecie w Szpitalu). Jeśli jesteście entuzjastami zwierząt możecie po prostu uczestniczyć w programach Elefant Refuge i Wildlife Rescue Center. Jeśli nie przerażają Was zimne prysznice, mieszkanie w dżungli oddalonej dwie godziny jazy od Bangkoku i praca w tropikalnych warunkach – to naprawdę świetne miejsce do odwiedzenia.
Podsumowując nie uważam, że jest cokolwiek złego w tym, że jako lekarze weterynarii, studenci, czy po prostu miłośnicy zwierząt chcecie pracować z dzikimi zwierzętami lub je po prostu obserwować. Musi to jednak być poprzedzone dokładnym poznaniem tematu i wybieraniem naprawdę sprawdzonych, uznanych miejsc.
Autorka:
Lek. wet. Anna Skwarek
Po więcej podróżniczo-weterynaryjnych treści zapraszam na Instagram: @vet_insta