Dodano: 05.11.2014, Kategorie: Weterynarz za granicą
Snowy, Lily, Lenon & Leon
Tygrysy urodziły się 4 sierpnia. O 7 rano kierownik obszaru Savanna-Tiger Land obudził mnie łomotem w drzwi. Mieszkam w pracy. Zgodnie z żelaznymi prawami Murphy’ego mój jedyny w tygodniu dzień wolny rzadko kiedy faktycznie jest wolny, a już na pewno nie zaczyna się tak, jakbym chciała – kawą w łóżku gdzieś w okolicach południa.
Mój zaspany angielski, jego spanikowany jawajski. „Baby harimau problem” budzi natychmiast. Pobiegliśmy do skuterów.
Na miejscu zdążyli się już zebrać chyba wszyscy pracownicy tej części zoo. Ściśnięci w wąskim korytarzu patrzyli w milczeniu. Po drugiej stronie krat, na wilgotnym betonie, leżała Rohit, bladymi, obojętnymi ślepiami obserwując tłum. Po jej poplamionym krwią brzuchu pełzały dwa noworodki. Pod przeciwległą ścianą błąkały się kolejne dwa kociaki. Jeden z nich szaro-czerwony od kurzu przyklejonego do niezlizanych wód płodowych.
Szybko przedyskutowaliśmy sytuację z dr Pristą i postanowiliśmy zabrać opuszczone tygrysięta do szpitala, polecając obserwację pozostałych, by upewnić się, czy matka raczy się nimi zaopiekować. Rohit jest odchowaną przez ludzi białą tygrysicą z wysokim współczynnikiem inbredu. To jej trzeci miot w Batu Secret ZOO. Dotychczas nie zaopiekowała się żadnym.
Odseparowane kociaki miały zaledwie 33,5ºC. Wysuszyliśmy je, wyczyściliśmy, zapakowaliśmy do klatki tlenowej z ogrzewaniem podłogowym. Maluchy nie zdążyły się nawet dobrze zaróżowić, gdy opiekunowie przynieśli ich rodzeństwo.
Badanie ogólne, wbrew obawom lekarzy znających historię poprzednich miotów Rohit (rozszczepienie podniebienia, anomalie w budowie kończyn i czaszki), nie wykazało odstępstw od normy. Kociaki ważyły od 1,05 kg do 1,3 kg. Z powodu zaniedbania ze strony matki wszystkie były wyziębione (33,5-35,0ºC).
Najładniejszy, pręgowany tygrysek nie miał ogona. Początkowo zignorowaliśmy jego lekkie przekrzywienie głowy, które w ciągu kolejnych tygodni rozwinęło się w pełnoobjawowy, wrodzony zespół przedsionkowy. Lenon miał swoje lepsze dni, w czasie których po zmierzeniu dystansu zezowatymi ślepkami potrafił koślawo i po łuku dotrzeć do celu. I gorsze, gdy zdenerwowany kręcił się bezradnie w kółko, przewracał i nie mógł samodzielnie wstać. Czekaliśmy. Zgodnie z doświadczeniem tutejszych lekarzy, którzy widzieli już niejednego wielkiego kota z chowu wsobnego, dolegliwości maluchów zwykle z wiekiem słabną lub całkowicie mijają. Pozostawało im wierzyć.
Snowy
Pierwsze karmienia wykonaliśmy, używając podgrzanego płynu elektrolitowego, chcąc dać sobie i kociakom czas, by przyzwyczaiły się do zbyt dużego, niewygodnego smoczka i samej idei picia z butelki, po czym zaczęliśmy stopniowo wprowadzać preparat mlekozastępczy. Zdecydowaliśmy się na KMR firmy PetAg, ponieważ najbardziej przypominał składem mleko tygrysicy (44% białka, 25% tłuszczu, 26% węglowodanów), jednak z powodu trudności z zakupem tego preparatu w Indonezji z czasem musieliśmy zastąpić go produktem innej firmy. Największym mankamentem tego mleka, z perspektywy odkarmiania tygrysiąt, jest znaczna zawartość węglowodanów, mogących powodować u wielkich kotów wzdęcia i biegunki. Stopniowa zmiana preparatu mlekozastępczego zajęła nam 8 dni. Ani w trakcie, ani w ciągu pierwszych tygodni kociaki nie miały problemów gastro-jelitowych.
W celu monitorowania rozwoju i stanu zdrowia kociąt postanowiono ważyć je i przeprowadzać podstawowe badania ogólne codziennie, przed porannym karmieniem. Dawkę pokarmową wyliczano w oparciu o założenie, że kocięta powinny wypijać dziennie tyle mleka co równowartość 10-25% masy ich ciała, a jednorazowy posiłek nie powinien przekraczać 80% pojemności ich żołądka (ok. 5% masy ciała). Kociaki miały ogromny apetyt, trzymaliśmy się więc górnej granicy normy. Chcąc wprowadzić jakiś ład i porządek, a także pogodzić miłość czterech lekarek weterynarii, z których każda chciała karmić tygrysięta, od pierwszych dni zarządzono rotacyjny system opieki nad miotem, w którym każdego tygodnia jedna z lekarek odpowiedzialna była za karmienie i monitoring tygrysów.
Pierwszej nocy straciliśmy Snowy – najmniejszą, najsłabszą i najbardziej zaniedbaną przez matkę kotkę.
O 2 nad ranem jej stan uległ gwałtownemu pogorszeniu. Nie chciała pić, miała problemy z oddychaniem i hipotermię, choć trzymane w tym samym kojcu rodzeństwo utrzymywało prawidłową temperaturę ciała. Mimo podjętego natychmiast leczenia, wspomaganego tlenoterapią i dogrzewaniem, umarła 4 godziny później. Sekcja zwłok wykazała krwotoczne zapalenie płuc, w drogach oddechowych nie znaleziono śladów mleka.
Pozostałe kocięta, zakwaterowane w kojcu na sali operacyjnej, przez pierwsze tygodnie życia szybko przybierały na wadze, a ich egzystencja ograniczała się głównie do spania, jedzenia i nieświadomego pozowania do zdjęć wszystkim zakochanym w nich weterynarzom i opiekunom. Lily otworzyła oczy już 2 dnia życia, Leon – jako ostatni – 6 dnia.
Idylla skończyła się 1,5 tygodnia po urodzeniu tygrysów, gdy padło podejrzenie, że opiekunowie z nocnej zmiany zachłysnęli maluchy mlekiem. Kociaki były apatyczne, nie miały apetytu, u dwóch z nich zaobserwowano biały wypływ z nosa, słychać było rzężenia w górnych drogach oddechowych. Nie czekając na rozwój zachłystowego zapalenia płuc, postanowiono poddać miot leczeniu. Zastosowano amoksycylinę z kwasem klawulonowym, kwas tolfenamowy (pierwsze 3 dni) oraz 2 razy dziennie nebulizowano kociaki syropem z bromheksyną, oklepywano i odkasływano. Tygryski szybko odzyskały werwę i apetyt, po tygodniu odstawiono leki.
Lily
30 sierpnia umarła Lily. To był szok. „Była zdrowa”. Przybierała na wadze. Była aktywna. Bawiła się z rodzeństwem. Fakt, że zawsze grymasiła przed jedzeniem przypisywaliśmy jej naturze. Odkąd mniej więcej opanowała koordynację czterech łap i ogona, butelka z mlekiem była dla niej najmniej interesującym elementem otoczenia. W czasie gdy Lenon pił zawsze, wszędzie i w każdej ilości, byle tylko uwzględnić jego patologicznie wykręconą głowę, a karmienie Leona należało poprzedzić przydługim tarmoszeniem, Lily najpierw zawzięcie zwiedzała „świat pozakojcowy”, potem domagała się rytualnego wygłaskania, by ostatecznie zainteresować się posiłkiem. Taki charakter. Defekowała 2-3 razy dziennie. Stolce były luźne, żółtawe. Zignorowaliśmy ten objaw, zakładając, że kocięta mają prawo wydalać kał częściej. Za bardziej problematycznego uznawaliśmy Lenona, który bez długich masaży po każdym karmieniu, a zwykle i wlewów doodbytniczych co kilka dni, pewnie nie wypróżniałby się wcale
30 sierpnia rano dr Susan zanotowała, że Lily miała 38,0ºC (zwykle jej temperatura wahała się pomiędzy 37,1ºC a 37,6ºC), ale nie zwróciła uwagi na tę zmianę ciepłoty ciała. W ciągu dnia temperatura utrzymywała się na tym samym poziomie. Po południu Lily straciła apetyt. O godzinie 9 wieczorem zadzwonił przerażony opiekun z informacją, że Lily wymiotuje.
Miała 38,8ºC, bardzo bolesny, napięty brzuch, wymiotowała obficie skoagulowanym mlekiem. Nieustanny płacz uniemożliwiał praktycznie osłuchanie klatki piersiowej. Podałam cymetydynę i tolfedynę, podłączyłam PWE w powolnym wlewie, dożylnie. Jedynym lekiem przeciwwymiotnym, jakim dysponuje zoo, jest metoclopramid, którego nie użyłam, ponieważ nie mogłam wykluczyć niedrożności przewodu pokarmowego.
Gdy Lily uspokoiła się na tyle, by można było ją osłuchać, okazało się, że wpada w obrzęk płuc. Podałam jej furosemid, cefotaxim dożylnie, zapakowałam do klatki tlenowej. W przeciągu godziny temperatura tygrysicy spadła do 37,8ºC, brzuch był miękki, choć jelita same w sobie wydawały się być twarde. Oddychała ciężko, błony śluzowe były blade. W ciągu kolejnych godzin jej stan szybko się pogarszał, temperatura ciała spadła, mimo prób dogrzewania kota elektrycznymi kocami i termoforami, błony śluzowe siniały, mimo założenia maski tlenowej, podania kolejnej dawki furosemidu i prób ewakuowania płynu z dróg oddechowych. Lily dusiła się. Umarła nad ranem.
Sekcja zwłok była wstrząsająca. Krwotoczny obrzęk i zapalenie płuc. Obrzęk nerek. Przewlekłe, krwotoczne zapalenie jelit od dwunastnicy aż po okrężnicę. Owrzodzenie jelita ślepego.
Diagnostyka laboratoryjna na Jawie nie istnieje, a przynajmniej szefowa kategorycznie odmawia korzystania z takich wynalazków, dlatego o wysłaniu próbek na histopatologię i bakteriologię nie było mowy. W preparatach odciskowych z płuc i nerek znaleziono Gram-ujemne pałeczki. Wynik testu na panleukopenię był negatywny.
Po przesłaniu wyników sekcji lekarzom weterynarii z łódzkiego zoo, którzy od dłuższego czasu charytatywnie konsultują batuańskie przypadki, uznano, że najbardziej prawdopodobną przyczyną zgonu była sepsa, spowodowana przez enterotoksyczny szczep E. coli.
Lenon
Przekonanie lokalnych weterynarzy do „profilaktycznego” leczenia pozostałych dwóch tygrysów antybiotykiem o szerokim spektrum zajęło 2 dni.
Stan zdrowia ocalałych kociąt budził kontrowersje. Miały apetyt, przybierały na wadze, temperatura utrzymywała się w normie. Tylko ja uważałam szmer oddechowy za zaostrzony, a zielonkawy odcień odchodów Lenona za „niepokojący”, co w czteroosobowym zespole statystycznie nie miało znaczenia. Ostatecznie jednak uznano, że amoksycylina z kwasem klawulonowym nie zaszkodzi. Problem w tym, że uprzednie jej zastosowanie mogło już spowodować lekooporność patogennych bakterii.
W ciągu kilku kolejnych dni Lenon stracił apetyt, temperatura jego ciała oscylowała w granicach 38,0ºC, a rzężenia w płucach nasiliły do stopnia, w którym nikt nie był w stanie ich ignorować. Postanowiono zmienić antybiotyk na sulfadiazynę z trimetoprimem. Było już jednak za późno. Dokładnie tydzień po śmierci Lily Lenon dostał wysokiej gorączki (40,8ºC). Podjęta przez lokalnych weterynarzy próba ratowania życia skończyła się kolejnym fiaskiem.
Wyniki sekcji nie były zaskoczeniem. Zapalenie płuc, krwotoczne zapalenie jelit, owrzodzenie przewodu pokarmowego, obrzęk nerek, ok. 70 ml ropy w opłucnej. W preparatach odciskowych z nerek i płuc oraz w rozmazie krwi Gram-ujemne pałeczki.
Leon
Po raz kolejny nie dostaliśmy pozwolenia na wysłanie próbek na bakteriologię. Tym razem głównym argumentem było optymistyczne założenie, że ostatni kociak i tak zdechnie, zanim dostaniemy wyniki antybiogramu. Prośba o wysłanie do analizy próbek krwi Leona spotkała się z totalnym niezrozumieniem.
Kolejnym indonezyjskim kuriozum była dyskusja na temat zmiany ewidentnie niedziałającego antybiotyku, zakończona orzeczeniem, że przerywanie nawet nietrafionej antybiotykoterapii wcześniej niż po 7 dniach stosowania leku jest nie „lege artis” i nawet jeśli chciałabym przetestować na Leonie kolejny preparat, muszę odczekać jeszcze przynajmniej 3 dni. Dyplomatyczne wysiłki oraz próby perswazji zawiodły, a w mojej ocenie szmer oddechowy Leona zaostrzał się. Wykonane nowo nabytym aparatem RTG zdjęcie wykazało zacienienie tkanki tylnych płatów płucnych i wzmożony rysunek okołooskrzelowy. Słabnącego apetytu nie chciałam też przypisywać jedynie smutkowi po śmierci brata. Dlatego nie lege artis zmieniłam lek, nie czekając, aż znów będzie za późno. Wybrałam cefotaxim z metronidazolem. Jednocześnie rozpoczęliśmy terapię wspomagającą, która na szczęście nie spotkała się z tradycyjnym veto ze strony szefowej. Do leczenia włączyliśmy cymetydynę, bromheksynę (nebulizacja), kaolin-pectin oraz codzienne nawadnianie podskórne, by nasilać diurezę.
Leon nie rozumiał, co się dzieje. On również czuł się dobrze (możliwe, że tygrysy to zwierzęta zawsze czujące się dobrze, aż do samego końca).
Kociak ciężko zniósł śmierć brata, konającego na jego oczach, na białych kafelkach izolatki. Pierwsze dwa dni bał się. Płakał, szukał Lenona, nie potrafił zasnąć. Potem zapomniał. Miał innych przyjaciół. Ludzi i pluszowego jaguara niemal tej samej wielkości co on. Miał swoje cele – rozszarpać wszystkie kapcie. I wyzwania – wspiąć się na łóżko opiekuna z nocnej zmiany. Świat już go nie przerażał. Miał tyle nóg i rąk do upolowania. I w tym wszystkim, praktycznie co dwie godziny ktoś go odwiedzał, żeby dźgnąć go igłą albo wcisnąć coś do pyska. To było dla kociaka niepojęte i niedopuszczalne. Każda próba unieruchomienia Leona i podania kroplówki/zastrzyku/założenia wenflonu kończyła się ogłuszającym wrzaskiem i napadem histerii. Dlatego też leczenie trzeba było zamienić w zabawę, a nadzieje o wenflonie porzucić, bo kociak potrafił rozszarpać na strzępy każdy opatrunek.
Okazało się, że Leon był w stanie znieść wszystko, o ile tylko uważał, że to część tarmoszenia. Zastrzyk podawano domięśniowo, gdy on usiłował rozszarpać pluszowego jaguara; kroplówki podawano w biegu, gdy Leon zwiedzał izolatkę; probiotyk wciskano do gardła w czasie, kiedy on próbował zagryźć naszą rękę. Wszystko odbywało się bez jakichkolwiek problemów. W tle odliczaliśmy dni i zastanawialiśmy się, czy następna sobota zabierze nam kolejnego tygrysa.
Nie minął tydzień i Leon dostał intensywnej biegunki. Oczywiście czuł się dobrze. Bawił się, jadł, biegał, skakał.
Próbowaliśmy wszystkiego. Zmniejszyć objętość i gęstość, a zwiększyć częstotliwość podawanych posiłków. Zmniejszyć objętość i częstotliwość karmienia. Odstawić jedzenie na rzecz pojenia go elektrolitami i nawadniania kroplówkami. Po raz kolejny zmieniliśmy mleko na KMR. Kilka razy sprawdzaliśmy kał, szukając jaj tasiemców, obleńców, ameb czy kryptosporydiów. Nic, nie działało nic. Hurtowe ilości węgla w najlepszym wypadku zmieniały jedynie kolor ekskrementów. Kilkudniowe głodówki również nie przerywały biegunki. Kociak chudł w oczach. Wariował z głodu. My wariowaliśmy z frustracji i bezsilności. Jedynym światełkiem w tunelu był stan płuc, który powoli się poprawiał.
Po 10 dniach wszystko minęło. Karmiliśmy Leona 6 razy dziennie, małymi porcjami, żeby dodatkowo nie obciążać jego schorowanych jelit. Któregoś pięknego dnia biegunka po prostu ustała. Odczekaliśmy kilka dni, trzymając kota na diecie i czekając, czy problemy powrócą. Nie wróciły. Zaczęliśmy stopniowo zwiększać dawkę pokarmową i ograniczać dzienną liczbę posiłków. Znów zaczął szybko przybierać na wadze. Matowa, zszarzała sierść nabrała blasku. Na swoje „dwumiesięczne urodziny” dostał pierwszą miskę mlecznej zupy z kangurzyną.
Obecnie Leon waży 15,5 kg i ku rozpaczy opiekunów nie daje się przysposobić do pozowania z ludźmi w ramach weekendowej atrakcji „50 centów za zdjęcie z tygryskiem”. Roznosi go energia.
Autor:
lek. wet. Anna Bunikowska