Dodano: 22.01.2015, Kategorie: Weterynarz za granicą
Jaguar bez zęba na przedzie
Na staż w Batu Secret ZOO przyjechałam w maju. Od pierwszych dni – niezwykle sympatycznych, bezprecedensowo sympatycznych, jak się potem okazało – słyszałam, że kilka miesięcy temu urodziły się jaguary.
Jednak na wizytę u kociąt najwyraźniej musiałam zasłużyć, bo nikt nigdy nie chciał mnie zaprowadzić do tego „specjalnego miejsca odchowywania wielkich kotów”. Indonezja to egzotyczny kraj. Jawa to dziwna wyspa, trochę jak koszmar senny. Musiał minąć miesiąc uśmiechania się, oswajania i obserwowania, bym ostatecznie została wtajemniczona. Taki zaszczyt. Zobaczyć jaguarzątka!
– Oh… tak… piękne – bąknęłam, bo tak wypadało. – To ile one teraz mają, 3 miesiące?
– Nie, pięć.
Black Jag i Ms Grumpy (alias Putra i Virgin) brutalnie zniszczyli moje naiwne wyobrażenia na temat ochrony zagrożonych gatunków zwierząt w ogrodach zoologicznych. Myślałam sobie: rozmnażają wielkie koty – to dobrze. Rośnie liczebność populacji – to dobrze. Co prawda w niewoli, jednak w tym przypadku każda tendencja wzrostowa jest pożądana. Skoro je rozmnażają, muszą coś sobą reprezentować. Zapewniać zwierzętom odpowiednie warunki. Relatywny dobrostan. Profesjonalną opiekę weterynaryjną. Nic z tego.
To był już drugi miot Bimy i Szinty. Weterynarze mieli więc szansę, żeby nauczyć się czegoś na własnych błędach. Na Jawie jednak, jeśli coś nie działa, próbuje się aż do skutku. Może w końcu koty przystosują się i zaczną zdrowo rosnąć na krowim mleku w proszku? Przecież stosujemy je już od 4 lat! Czas najwyższy, żeby się dostosowały! I trzeba przyznać, że koty robią wszystko, by spełnić te oczekiwania. Wszystkie tygrysięta ciężko przechodzą chorobę metaboliczną kości, kuleją całe dzieciństwo, czasami spektakularnie przestają chodzić na kilka tygodni, by ostatecznie wyrosnąć na skarłowaciałe, jamnikowate, garbate tygrysy… Jednak żyją, a przecież nikt niczego więcej od nich nie oczekuje. Jest pasiasty kot na wybiegu? Jest! No i dobrze.
Zagracone zaplecze. Bezdomne koty i ich zasmarkane kocięta rozbiegają się po kątach. Jaguarki mieszkały w bunkrze o wymiarach 1 metr na 2 metry. Powierzchnię użytkową zwiększał zawieszony pod maleńkim, zakratowanym oknem parapet. Zero wentylacji. Zero słońca. Woda na podłodze, a na ścianach grzyb. Na kotach też grzyb. 5 miesięcy i ok. 12 kg wagi. Jaguary – trzecie pod względem wielkości koty na świecie. Krzywe łapki, garbate plecy, zapadnięte boki. Strach i głód w oczach. Strach, bo o ile większość tutejszych opiekunów to poczciwe, dobre chłopaki i większość wielkich kotów kocha ich miłością niewiarygodną i malowniczą, o tyle jaguarzątka trafiły pod skrzydła jakiegoś zwyrodnialca, który uznał za stosowne komunikować się z nimi za pomocą bambusowego kija, bo małe cholery były takie agresywne. Dostawały pół kilograma mielonego mięsa w mlecznej zupie raz dziennie. Nigdy nie widziałam tak głodnych kotów.
Rozdzielano je na czas karmienia – Virgin przyczajona, na ugiętych łapach przebiegała do transportowej klatki, gdzie wystawiano jej miskę. Zawartość pożerała momentalnie. Zlizywała każdą kroplę mleka i każdy strzęp mięsa z podłogi. Wylizywała miskę. Ogryzała jej brzegi. Przewracała dnem do góry i zlizywała ostatnie ślady posiłku. A gdy tania, aluminiowa miska lśniła, metodycznie wylizywała deski i wszystkie szpary w podłodze. Po czym wracała do głównej klatki. Ciągle głodna.
Poprawienie sytuacji małych jaguarów zajęło niemal miesiąc. Nagle okazało się, że nie wiadomo, która z lekarek jest za nie odpowiedzialna. Niby pochodziły z sektora doktor D., przeniesiono je jednak na teren doktor P. Doktor D. nie rozmawia z doktor P., a tym bardziej doktor P. nie odzywa się do doktor D., ustalenie, kto się nimi zaopiekuje, było więc niemożliwe, dlatego nie opiekował się nimi nikt. Pomijając człowieka z bambusowym kijem. Gdy po uzyskaniu zgody wszystkich licznych przełożonych w tej rozrywkowej korporacji zarządziłam pewne zmiany, D. i P. obraziły się.
Na Jawie, za każdą „zarządzoną zmianą” stoi długa historia złości i rozpaczy. Zarządzanie zmian w tym schizofrenicznym kraju nie ma nic wspólnego z przyjemnym poczuciem mocy sprawczej, wiele zaś z orką i mitem o Syzyfie. Decyzja, że jaguary zostaną przeniesione do klatki ich starszego rodzeństwa, z którym rotacyjnie będą dzielić wybieg, została podjęta jeszcze tego samego dnia. Koty były małe, lekkie, nauczone, by dobrowolnie wchodzić do klatek transportowych, bo tam dostawały jedzenie. Poziom trudności relokacji – zero. Odpchlić, odrobaczyć i mogą ruszać do nowego, lepszego świata. W tym czasie posprzątać zaplecze i zabezpieczyć przyszły kojec maluchów – szczeliny między prętami były na tyle szerokie, że mogły wystawiać łapy na zewnątrz, a nie chcieliśmy, aby Asla albo Radża uznały ich kończyny za żywe przynęty i nowe zabawki. Trzeba było więc dospawać kilka prętów albo trochę siatki.
Inżynierowie lubią czuć się bardzo ważni, dlatego na audiencję z szefem warsztatu musiałam czekać cały dzień, a następnie pół godziny obowiązkowego spóźnienia. Jam karet – czas z gumy. Zegarek na Jawie najlepiej spełnia się w funkcji bransoletki.
Był poniedziałek. Być może chciałam mu zniszczyć cały misterny plan niepracowania w najbliższym tygodniu. Inżynier zrozumiał, że siatka albo pręty. Pokiwał głową.
– W piątek – oświadczył.
– Hmmm…, a nie da się wcześniej?
– Nie. Nie ma siatki. Trzeba zamówić.
– Tutaj przed wejściem jest taki kawał siatki po płocie, niepotrzebny. Można go użyć. Nadaje się.
– Hmmm…, ale to i tak będzie w piątek.
– Ale na pewno w piątek? Za 5 dni?
– Nie! W piątek za tydzień.
Osobista prośba, groźba lub perswazja właściciela zoo sprawiły, że jednak był to najbliższy piątek.
Ze zmianą diety poszło jeszcze gorzej. Nieważne, że zoo trzymające ponad 50 wielkich kotów ma w chłodniach potężny zapas australijskiej kangurzyny i lokalnych kurczaków. Nie można z dnia na dzień zmienić kotu dawki żywieniowej. Niby to tylko kwestia rozmrożenia jednego kawałka torbacza więcej, tymczasem dietę można zmienić tylko w poniedziałek rano. W poniedziałek po południu jest już za późno. Co więcej, szef żywienia musi się na tę zmianę zgodzić. Szef żywienia wcześniej był szefem ochrony, jego wykształcenie pozostaje mgliście niedoprecyzowane, jednak wiara w kompetencje jest niezachwiana.
Wraz z kolejnym poniedziałkiem pojawił się następny problem natury transportowej. Wszystkie duże koty są karmione 1 raz dziennie, jaguarzątka mają dostawać pokarm 2 razy dziennie. Nie ma więc komu dostarczyć wiaderka z mielonką na zaplecze kociaków. Całe 200 metrów dalej. Żywieniowcy nie mogą, bo są zajęci rozwożeniem paszy dla kopytnych. Opiekun jaguarów nie może, bo jest zajęty… jest zajęty i koniec.
Najprościej było zwolnić opiekuna z bambusem. Zanim jednak pożegnał się na zawsze z rolą poskramiacza dzikich bestii, Virgin złamała kieł. Czy oberwała kijem, czy sama rzuciła się na kraty siatki, nigdy się tego nie dowiemy, jednak resztki lewego kła żuchwy i pokruszony korzeń wymagały usunięcia. Szybkiego usunięcia. Virgin chodziła wściekła, dziąsło było w stanie zapalnym, w szczątkach zęba zalegały gnijące resztki jedzenia, a temperament kota uniemożliwiał czyszczenie jamy ustnej czy stosowanie jakichkolwiek leków miejscowych.
Wyrwać ząb. Czym? Nie mamy żadnych narzędzi dentystycznych. Nie, na pewno nie dam rady wyrwać jaguarowi kła igłą i peanem. OK, super, że możemy pożyczyć od zaprzyjaźnionego dentysty.
Znieczulenie. Nie ma problemu – jest nowy aparat do narkozy wziewnej. Nowy, od 2 lat nieużywany, bo nikt nie umie. Wszystko jest: tlen jest, izofluran jest…, nie ma rurek intubacyjnych.
Nici! Jak to możliwe, że w lecznicy weterynaryjnej ogrodu zoologicznego utrzymującego ponad 1000 zwierząt nie ma nici chirurgicznych?! Jawa. Zamówiliśmy. Czekaliśmy jedynie 2 tygodnie. Szybko.
Przez ten czas Virgin dostawała amoksycylinę i cierpiała, ponieważ szpitalna apteczka, oprócz metamizolu i sterydów, nie uwzględniała istnienia innych leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Właśnie wtedy zapracowała sobie na imię Grumpy, co po angielsku oznacza zgryźliwego, humorzastego malkontenta. Ciężko jednak oczekiwać lepszego nastroju od kota z ropiejącym zębem.
Zabieg odbył się w piątek 13. Zaplanowany był na godzinę 9 rano, jednak o świcie jeden z kangurów dostał tajemniczych drgawek i obrzęku płuc, a gdy jego stan został ustabilizowany, wszyscy opiekunowie rozbiegli się po mus holach (domach modlitwy), meczetach, jadłodajniach, herbaciarniach i zapleczach. Prawo piątku. Piątek to taka muzułmańska niedziela, a święcenie jej polega głównie na pracowaniu jeszcze mniej niż przez resztę tygodnia. Opiekunów udało nam się namierzyć dopiero po godzinie 14, gdy Grumpy była już wściekła, bo bardziej głodna niż zwykle.
Kota przyniesiono na salę chirurgiczną w klatce ściskowej. Zestaw leków anestezjologicznych w najcieplejszych słowach można opisać jako „podstawowy”. Z braku większego wyboru w premedykacji użyto ketaminy z ksylazyną, poprzedzonych podaniem atropiny, w indukcji użyto ketaminy z diazepamem. Hurtownia medyczna nie byłaby jawajska, gdyby zrealizowała nasze zamówienie w pełni – rurki intubacyjne kończyły się na rozmiarze 5,5, zdecydowanie za małym dla jaguarzycy. Zakładając, że ketamina, izofluran i tolfedyna nie zapewnią wystarczającej analgezji, dodatkowo nerw bródkowy znieczulono miejscowo lidokainą.
Starałam się nie bagatelizować zabiegu z racji tego, że chodzi jedynie o ząb mleczny, ani nie deprymować świadomością, że jaguary mają najsilniejsze szczęki ze wszystkich kotów, a wśród ssaków ustępują miejsca jedynie hienom cętkowanym. Jaguary w przeciwieństwie do reszty wielkich kotów zwykle zabijają ofiary przez przebicie kłami kości czaszki.
Wielkość korzenia i siła jego osadzenia były zaskakujące. Chcąc uzyskać dobry dostęp do zębodołu, dziąsło zostało rozcięte poniżej kła i wzdłuż górnej krawędzi żuchwy, a następnie odpreparowane od ściany zębodołu. Pomimo początkowych prób usunięcia zęba jak najmniej inwazyjną metodą, ostatecznie częściowe usunięcie zewnętrznej ściany zębodołu okazało się koniecznością. Po usunięciu wszystkich, licznych odłamków okazało się, że na dnie zębodołu rośnie kolejny ząb. Brzegi rany zbliżono szwem z nici wchłanialnej.
Kotka wybudziła się szybko i spokojnie, pomijając gniewne pomruki absolutnie niewspółmierne do rozmiarów jej ciała. Rana goiła się bez dodatkowych komplikacji, a i temperament kota wyraźnie złagodniał. Mała Ms Grumpy przestała być grumpy. Na tym jednak skończyły się moje i opiekunów sukcesy w oswajaniu rodzeństwa. Wraz z przypomnieniem sobie o istnieniu jaguarzątek właściciel zoo zapałał chęcią, by one również „zarabiały na siebie” przez pozowanie do zdjęć ze zwiedzającymi. Nie jestem zwolenniczką takich atrakcji, jednak przyzwyczajanie zwierząt w zoo do obecności człowieka bądź współpracy z opiekunem bardzo ułatwia przeprowadzanie jakichkolwiek badań czy zabiegów weterynaryjnych w przyszłości, chętnie więc przystałam na pomysł oswajania jaguarów. Poza tym, kto by odmówił zabaw z jaguarzątkami w ramach pracy? Ostatecznie Jag i Grumpy nigdy nie doczekali się żadnej sesji zdjęciowej z piszczącymi Azjatami. W momencie gdy koty przestały bać się ludzi, straciły do nich respekt, a w zabawach ze mną czy opiekunami stawały się coraz bardziej agresywne i bezwzględne. Szybko okazało się, że gdy nie mają nic ciekawszego do roboty, podchodzą do ściany klatki, by polować na nasze palce, obwąchać ręce i dać się pogłaskać, jednak wchodzenie na ich wybieg jest złym pomysłem.
Gorycz wychowawczej porażki mogę osładzać sobie jedynie stwierdzeniem, że jaguary mają opinię najbardziej niepokornych i najgorzej oswajających się kotów świata. Mają jednak swoje małe słabości. Jedna z nich to nutrigel. I nawet teraz, po 5 miesiącach, gdy zbliżam się do klatki, machając na powitanie tubką pasty, Grumpy od razu, w podskokach biegnie na powitanie.
Autor:
lek. wet. Anna Bunikowska